29.07.2010
Wyjechaliśmy ze Skorupek skoro świt, tak koło 10. Stoczyliśmy mała walkę z bagaąznikiem i o dziwo mamy coraz więcej miejsca. Na pewno zgubiliśmy jakąś torbę albo pasażera. Po przystanku w Augustowie gdzie Sko obskoczył wszystkie apteki i fotografa, zaś Koziołom nie udało się wymienić gotowki z naszych na ichniejsze, ruszyliśmy w stronę przejścia granicznego w Obornikach (Ogrodnikach?)
Granica nosi jeszcze ślady danwych zażyłych sosunków ZSSR-reszta świata ale teraz jest otwrta na oścież i tylko jeden patrol pograniczników pił sobie kawę na poboczu. Mkneliśmy przez Litwę, która wydaje się toalnie wyludniona. Tylko pola i lasy. Zatrzymaliśmy się nad rzeką na posiłek. Co z tego, że tuż przy ruchliwej trasie.
Wszystko mieliśmy ładnie zaplanowane, ale jednego nie przewidzieliśmy- zmiany czasu. I tak cały plan się posypał jak okazało się, że w Wilnie bedziemy nie na 15-16 tylko na 16-17.
Inna niemiła niespodzianka- Litwiny mają bardzo słabo oznakowane progi zwalniające, które potrafią występować na głównych drogach w miejscach z ograniczeniami prędkości. Na pierwszy wpadliśmy bardzo rozpędzeni, a kiedy zobaczyliśmy próg to zaczęliśmy krzyczeć. Po drugiej stornie progu nasz samochód nagle stracił ciąg i po nacisnięcu na gaz zaczynał dziwnie ryczeć, nie działał. Na szcęscie nic się nie stało, choć nasza wycieczka mogła się już skończyć. Okazało się, że Kuba odruchowo pchnął skrzynię biegów i wrzucił "luz". Tak to jest jak się jeździ automatem. Teraz wystarczy krzyknąc "uwaga, próg!", żeby wywołać atak paniki w samochodzie.
Po drodze zwiedziliśmy jeszcze XIV wieczny zamek na wyspie w Trokach. Z zewnątrz, ba jako że nie mieliśmy litasów, a pani w kasie pogradziła euraskiem, to nie pozostało nam nic innego jak próba szturmu zamku od storny fosy. Ag, jako fan dzieł obronnych dał wycieczce wykład o basztach i bastejach z ostrogami, ale mimo to nie udało nam się wedrzeć.
Potem prosto do Wilna. Udało nam się dojechać tam na 19. Na przedmieściach jest bardzo Warszawsko- szerokie arterie, modernistyczne budynki i majaczące za rzeką wieżowce. Ale całośc jest jakaś taka wyciszona, nie tak rozwrzeszczana jak Wa-wa- może to pzrez brak reklam (oprócz wielkiej kampalnii społecznej na rzecz ochrony środowiska), może pzrez dość niedużą liczbę Litwinów ogółem.
Nie błądząc za dużo dojechalismy w pobliże starówki. Olalaiśmy parkometr (parkometry obowiązaują do 20 podczas gdy informacja turystyczna zamyka się już o 18). Zrobiliśmy sobie spacerek po straym mieście.Dorwaliśmy bankomat. Potem przystąpiliśmy do uprawiania turystyki kulinarnej. Ja, Piot i Ela jedliśmy tutejsze duże pierogo- pyzy zwane ceppellinami, nadziewane serem albo mięsem (tłuste i ok, ale bez rewelacji) zaś Sko jak zwykle okazała się wiekszym hardcore'owcem. Sko zamóił sobie placki zmieniaczane z świńskimi uszami. Podobno popularna przekąska do piwa. Na początku krzywił się jak żuł chrząstkę, ale i tak wsunął całą porcję. Nawet ja spróbowałam. Okropne, ale pożywne. Hakuna Matata.
Klejnym punktem była gigantyczna ulewa. Jak przestało padać to łaziliśmy jeszcze- uniwersytet, kościoł św. Janów, katedra, ratusz, Ostra Brama, kościół sw. Anny, co go Napoleon chciał zabrać.
Wczesniej na jednje jedynej mapce (bo ITurustyczna zakmnięta oczywiście) udało nam się obczaić kemping. Sko zapamiętał trasę i rusyzliśmy. Kiedy dojechaliśmy do Vilnus City Camping, a była gdzieś 22, zobaczyliśmy wielki betonowy plac z zaparkowanymi samochodami kempingowymi. Gdzie my się tu z namiotem rozłożymy? Ale nic to, kiedy krązyliśmy dookoła szukająć wjazdu (którego nie było) podszedł do nas miły pan i nam wszystko wyjaśnił. Po drugiej storny był trawniczek na namioty. Potem przyszedł jeszcze milszy pan któy mówił ładnie po polsku (choć się nie uczył) i uratował nasz budżet. Udało nam się zarejestrować Ele i Piotrka jako dzieci (8 litasów, dorosły 16), a jako że było ciemno to policzył nam tylko za jeden namiot (12 lt). Kemping jest przy wiezdzie do City Expo. Swoją drogą to całkiem dziwny pomysł spać w środku miasta na kempingu. Ja znam w Warszawie 2 takie.
Po średnio przespanej nocy, iście kempingowe śniadanie w postaci zupki chińskiej, i to jeszcze z tesco.
Pzredpołudniem jeszcze w Wilnie poszliśmy do "muzuem ludobójstwa" mieszczącego się w dawnej siedzibie KGB, wielkim neoklasycystycznym budynku. Ekpsozycja jak eskozycja, ale to co robiło njawieksze warżenie swoja autentycznością to dawne więzienie KGB w piwnicy tego budynku. Całkiem mocne. I okropne.
Ruszamy w stornę Rygi.