04.08.2010
Wpis z dziennika kapitana eurocruisera Toyoty Karolli:
Pomimo kropiącego deszczu, zebranie obozowiska o poranku zajęło nam nie dłużej niż zwykle, czyli 3-4h. Zapasy wody uzupełnione, ślimaki z namiotów przegonione, cały dobytek w komorach ładownii, komplet pasażerów na pokładzie. Ruszamy na Sztokholm. Nawigowanie po gęstej sieci autostrad i estakad idzie nam coraz lepiej. Z pewnością ta umiejętność przyda się, kiedy w Polsce dorobimy się takiej sieci. Przeskakujemy trochę losowo, a trochę kierując się po znakach i 3 różnymi mapami, po wyspach Sztokholmu. Dziwne to miasto, o budynkach tak wielkich, a wyspach tak małych i licznych. Po krótkim błądzeniu po centrum znajdujemy miejsce do zaparkowania (z pomocą tubylców, którzy tłumaczyli nam znaki - np. parkowanie dozwolone do 1h,a we wtorki i czwratki w godzinach 7-24 do 3h, płatne od 9 do 19, zakaz parkowania w środy od 0 do 6 - to był jeden znak!). Ag i ja zwiedzaliśmy miasto oddzielnie od naszych towarzyszy. Robiło na nas nieprzyjemne wrażenie, dotąd, dokąd nie przestało padać, a my nie nauczyliśmy się przekraczać licznych kanałów mostami. Po deszczu okazało się całkiem fajne. Starczyło nam czasu, sił i koron tylko na dwa muzea i spacer po starówce. Zarówno muzeum historyczne, jak i sztuki współczesnej były warte swoich cen wstępu. Wieczór nieco nas zaskoczył i przyszedł czas na poszukiwanie noclegu. Wjechaliśmy w plątaninę estakad, tuneli mostów i autostrad, i przetransportowaliśmy na południowo-zachodnie przedmieścia szukając campingu. Sprawdzaliśmy wiele campingów i przemieściliśmy jeszcze 50 km, zanim znaleźliśmy taki, na który było nas stać. Na nim przywitał nas krajobraz iście mazurski, a także banda nie mówiących po angielsku, lekko podpitych, ale bardzo gościnnych szwedów. Po krótkiej integracji, jak na szwedów przystało poszli spać wcześnie i nam nie zostało nic innego. To pisałem ja, kapitan eurocruisera.
Przypis od Aga: szwedzi na campingu mieli dla nas podarek na wstępie- 2 piwa, my odwięczyliśmy sie 2 cydrami, czyli czymś podobnym do Reds'a, kupionymi jeszcze na promie. Zadzwonili też po właściciela campingu i chyba im zawdzięczamy tak korzystną cenę (2,5 euro od osoby). Mieli też wielkego psa i trampolinę.
05.08.2010
Postój- mamy rannych. Sko połamany, uszkodził sobie szyję na trampolinie, ale sam sobie postawił djagnozę, że będzie żyć. Zatem dzień wielkiego sprzątania. Ag zrobił pranie z użyciem tarki do prania, Karolla wyczyszczona, my też wymyci. Leczymy Sko sposobami różnymi, w tym kinezyterapią- gramy w piłkę. A teraz leżymy sobie na pomoście, w zachodzącym szwedzkim słońcu i robimy wpisy na bloga.