Na śniadanie były świeże bułeczki, i Kase różnego rodzaju i szynka szwarcwaldzka. Pycha. Na koniec jeszcze ciasto. A i dobra kawa. Niestety tak miło rozpoczęty dzień był potem już tylko gorszy. Pierw decyzja- co z bagażnikiem? Rozwałać i wyciągać rzcezy siłą, a potem porzucić w lesie bagażnik? Ale takie boxy to drogie są, głupio wyrzucać niemal dobry bagażnik. Jechać do Warszawy, żeby go tam reperować? Czy wołać ślusarza? W końcu zecydowaliśmy się na opcję- wołamy ślusarza, a pusty box zostawiamy w Hannowerze, w drodze powrotnej go zgarniemy. Zadzwoniliśmy, z pomocą miłego wujka Piotrkowego, do ślusarza, oni nam cenę, że 50 euro. Ok, niech im będzie, mają wochenende, to stawki specjalne. Przyjechał majster i co? I zaśpiewał nam prawie 5 razy tyle. Ja omal nie zemdlałam, keidy okazało się, że jeśli zrezygnujemy z usługi to i tak zapłacimy za przejazdy pana majstra 185 euro. Każdemu na usta cisneły się najgorsze obelgi jakie znał, i to w każdym języku. Już chcieliśmy go wygonić z domu i niech nas zaskarża i ściga w Polsce, ale niestety na centrali zostały podane dane naszych uczynnych gospodarzy. Postawieni przed takim faktem, musieliśmy się zgodzić. Zapałałam nienawiścią do majstra, więc nie widziałam jak za moje 230 euro rozwierca zamek wiertarką. Niech go cholera...
W grobowych nastrojach zdjeliśmy ten *** bagażnik z dachu i zdeponowaliśmy w garażu w Garbsen. Wypiliśmy jeszcze kawę, zjedliśmy ciato i ruszyliśmy do Berlina. Nastroje, jak wspominałam grobowe. Piotr i Ela mieli obczajony pociąg na 21:40, i zdązyliśmy na niego, ale na stacji okazało się, że odjeżdza nie z tej stacji. A tej drugiej stacji nie ma na mapie,a sepleniąca pani z informacji nie umie udzielić informacji. Zatem zostali nasi towarzysze na dworcu Ostenhoftbahn czekając na pociąg o 4:00.
My ruszyliśmy szukać dla nas schronienia na noc. Nie ujechaliśmy kilometra a rzucił się mi w oczy neon "hostel" z łodzki na rzece. Sprawdziliśmy i okazało się, że możemy przespać noc w przystępnje cenie...rozbici namiotem na pokładzie. Śpimy w centrum Berlina, na łodzi, w naszym namiocie, tuż przy resztkach muru berlińskiego..
Berlin jest super-wyluzowany. Na ulicach jest mnóstwo młodych ludzi chodzących i popijających piwo, pan w sklepiku z alkoholem spytał się nas czy ma nam otworzyć nasze piwo na drogę ( jaaacie...to to legalne?). Po murem można spotkać śpiewającyh murzynów (nie mówię tego obraźliwie) i inne ciekawe typy. A my tu na łodzi pośrodku imprezy trawjącej sobie w najlepsze na ulicy, zaraz zaśniemy i skończymy ten dzień.