Obudziliśmy się, statkiem trochę bujało. Ruszyliśmy zwiedzać Berlin- Muzeum Żydów, pomnik Holocaustu (który ma formę tysięcy betonowych płyt ustawionych pionowo na placu- mimo powagi upamiętnianego zjawiska aż zaprasza żeby się w nim ganiać i chować), brama Branderburska, muzuem Gugenheim Deurschland ( njaciekawszy z całości był sklepik, a nie wystawa z filmami indyjskimi). Schodziliśmy się straszliwie, i kiedy koło 15:00 zaczeliśmy się zbierać to zostaliśmy zatrzymani przez wielki korek na drodze wyjazdowej z Berlina. Zatrzymaliśmy się więc na jakimś prakingu, żeby go przeczkać. I tak czekaliśmy, i czekaliśmy. Zrobiliśmy zakupy, poszliśmy na spacer w poszukiwaniu wi-fi ( nigdzie nie ma!), drugi raz poslzismy na zakupy, ugotowaliśmy obiad, a korek jak był tak był nadal. W pewnym momencie wydało nam się, że się trochę rozluźnił, więć ruszyliśmy. Niestety, tylko nam się wydawało. Było juz koło 20:00. Nici zatem z dojechania do Pragi. Zrobiło się ciemno. Dotraliśmy do Drezna, i tam szukaliśmy kempingu. Nawigowlaiśmy po tym wielkim (tak, Drezno jest wielkie, choć to podobno małe niemieckie miasto) mieście bez mapy i dopiero dostawcy pizzy wyrwali nam mapkę z książki teleofnicznej i jakoś udało nam się dojechać na kemping. Ten był oczywiście zamknięty, ale szlaban był otwarty. No to cichaczem znalezliśmy sobie miejsce na namiot i wjechlaiśmy tak samochodem bez świateł. I tak rozbiliśmy się po środku kałuży błota o niezbyt przyejmnym zapachu.