Chcieliśmy w Wiedeń ruszyć rowerami. Na kempingu dowiedizliśmy się, że jest coś takiego jak City Bike, czyli system automatów z rowermi. Ale zanim rusdlziśy musieliśmy zorbić pranie, a mokre rzeczy zostaiwliśmy na siatce na kempingu, żeby wrócić po nie po zwiedzaniu.
Szukaliśmy tych City Bike'ów długo i namiętnie i już prawie zrezygnowaliśmy, kiedy nagle same się znalazły. Automat był ciękzi w obsłudze, same rowery też były ciężkie- ważyły chyba z 50 kilo. Jechało się na nich ciężko, ścieżki rowerowe się urywały, piesi się bulwersowali kiedy jechaliśmy chodnikiem. Przuciliśmy więc rowery dośc szybko i zaszliśy na kawę z ciastem do njabliższego lokalu. Potem, już piechotą, doszliśmy do MQ- czyli Vienna Museum Quarter- skupisko muzeów (byliśmy w Leopoldzie - Klimt i Schiele- i Modern Art). Pośrodku, na dziedzińcu leżało stado plastikowych leżaków, na których pokładało się mnostwo ludzi. Ogólnie atmosfera plaży, ze słońcem, leżakami i mnóstwem barów i kawiarni. Odpoczeliśmy tam chwilę i ruszyliśmy na kemping po nasze pranie.
Dalej- w stornę Bratysławy, ledwie 60 km od Wiednia (najbliżej położone stolice świata). Austryjacy tak szybko budują autostrady, że nasz atlas był zupełnie nieaktulny i mieliśmy autostradę do samej Bratysławy.
Na miejscu oglądaliśmy tańczące dzowny, czyli kilka miedzanych płyt na trawniku- skacząc po nich wprawiało się w ruch małe dzowny. Zaszliśmy też do tesco po bochen chleba,a potem na kemping jeszcze na śłwacji, bo trochę się boimi Węgrów, ich języka i waluty. .