Znowu obudziliśmy się w Bułragi. Pózno, bo wczoraj długo jechaliśmy.
Nie ujechaliśmy daleko, kiedy skręciliśmy z trasy do Płowdiwu, drugiego co do wielkości miasta Bułgaii, z histryczną starówką, pruskimi chatami i antycznymi pozostałośiami po rzymianach. Spore trudności sprawiło nam nawigowanie po mieście, porzuliliśmy zatem samochód i pzremieszczaliśmy sie na rowerach.
Skwar nie z tej zmiemi, a plan miasta zupełnie bezużyteczny. Kiedy już stracilismy nadzieję, że znajdziemy tę starówkę, nagle odnależliśmy się na mapie (wcześniej staliśmy pod złym mecztem i dlatego nam się nic nie zgadzało). Mimo, że juz wiedzieliśmy gdzie jechać, nie było to proste. Nasz przewodnik napisał, że to misato to marzenie malarza i przekleństwo kartografa, i zupełnie się z tym zgadzamy. Piękne i malowicze, ale porusza się po nim koszmarnie. Znależliśmy i cerkwie, i amfiteatr grecki i pruskie budownictwo. Całośc senna i upalna, sprawia wrażenie, jakbymśmy znadowali się w starożytnym Filipolis, a nie bułraskim Płowdiwie.
Chcielismy jeszcze zoabczyć monastyr, ale odpuściliśmy na rzecz wyrwania się z Bułgarii do Serbii.
Granicę znów pzrekraczaliśmy długo i mozolnie, w towarzystwie Turków na niemeickich rejstarcjach.
Tuż za granicą, w pierwszym napotkanym miasteczku (Dimitrovgrad) dorwaliśmy bankomat. Szukalismy tez noclegu. Strzałki pokierowały nas w góry do billige zimmer. Troche błądziliśmy, ale znelźliśmy privato prenociste Saraj. Tak przyjeła nas pani Serbka, co ma czerki, syna i 2 unuki od czerki. Poczęstowała nas herbatą, któą piliśmy oglądając film o serbskich (jugosławskich) partyzanatach, kradnącym niemcom samoloty. Gawarzyliśmy po serbsko-polsku razem z dwoma innymi panami i panią, siedząc w ogródku.