Dzień zaczeliśmy od kawy, którą nam zaserwowała nasza gospodyni. Pogadaliśmy jeszcze trochę, połowy nie rozumiejąc i ruszyliśmy w Serbię.
Przykro nam było, że poprzedniego dnia nie odwiedziliśmy żadnego z bułgraskich monastyrów, więć kiedy zobaczyliśmy jakiś kierunkowskaz na monastyr Old Mountain, skręciliśmy w górzyte tereny. Jechaliśmy i jechaliśmy przez te góry. Monastyru nie znaleźliśmy ale za to zatrzymaliśmy się na piknik (raczej spoźnione śniadanie i gotowanie obiadu na zaś) przy drodze. Okazało się, że nieopodal jest mały wodospad, więć postanowiłam go eksplorować i skończyło się na pokaleczonej stopie.
Dzielni podróżnicy jechali dalej, w kierunku Beogradu (nie Belgradu, jak to jest po Polsku). Drogi naprawde niezłe, choć kraj gorzysty, tunele w skałach częste i bez oświetlenia, jechało się więc przez tubę, która pochłaniała całe światło.
W Beogradzie porzucilśmy samochód (za zoną parkingową 3, daleko od centrum) i poruszlaiśmy się na rowerach- po koleji: cerkiew sw Sawy (podobnież największa na świecie- ciągle w budowie), modny deptak z kafejkami, twierdza nad 2 rzekami- Sawą i Dunajem. Belgrad zupełnie nie wygląda jakby był bombardowany przez NATO dziesięc lat temu, bardzo przyjazne i Europejskie miasto. Kawa dobra i w przyzwoitej cenie, darmowe wi-fi, ludzie jakoś wyładnieli.
Z Beogradu wyjechaliśmy o całkiem wczesnej jeszcze porze, żeby dotrzeć normalnie do Chorwacji.
Na granicy kolejka straszna. Kiedy już dotoczyliśmy się do okienka pan celnik zgarnął nasze paszporty, a potem zeskanował paszport Sko i się zachmurzył:
- Jakob Skowronsky!
-To ja- ospowiada Sko.
-Coś-tam-coś-tam gniewnie po jakiaemuś. Nie zrozumieliśmy, więc celnik przerzucił się na angielski, co okazało się wcale nie ułatwiać komunikacji.
- Where do you come from?
-Poland, Warsaw.
- Romania!?
-NO, from Po-land.
-You're crossing the broder to Bulgaria!!!
-Yes, we were to Bulgaria, then to Istanbul.
- Your story is not true!!!- ryknąl celnik, i na nic się zdały nasze tłumaczenia o Europtripie- zostaliśny poddani drobiazgowej kontroli celnej- panowie celnicy zaglądali nam wszędzie w pzremytnicze zakamarki- w drzwi, pod maskę, w torebki, ale bagaży im się nie chciało przeszukac. Już się zatsnawialiśmy, czy może nie zapomnieliśmy dać łąpówki w odpowiednim monencie, ale nas puścili. Jak się Sko spytał, czy zrobiliśmy coś podejrzanego, to inny clenik mu powiedizał, że nie, że to granica i to normalne. Juz mu nie mówiliśmy, że prawie wszędzie jest Shengen i w całej Europie to nie jest normalne.
Muszę zgłosić swój protest- jako kobieta jestem totalanie olewana wszędzie, wszyscy zwracają się tylko do Sko i tylko jego kontrolują. A gdzie równouprawnienie?
Zajęlo nam to długo i zamiast być w Chrowacji o 21, byliśmy o 23, i nagle okazało się (again...) że nie mamy gdzie spać. Zaczęliśmy więc szukać noclegu, zjeżdżając co chwila z autostrady do miasteczek. A tu nagle ceny nam urosły z 5 euro u pani Serbki za noc, do 50 euro. Sko zaniemgół sennie, więc przy 3 próbie poddaliśmy się i zgodizliśmy na pensjonat, ale mieliśmy za mało kun, a pan w recepcji nie sprechał po angielsku. Wykorzystalismy miedzynarodowy język pieniądza i wyłozyłam panu na ladę wwszystko co mieliśmy, pan zrouzmiał i nas przyjął.
"Just one night, just one night. There's no way cause you can't pay...Please, don't leave me this way"