Rano podziwialiśmy grupę podróżującą wielkimi terenówkami z namiotami dachowymi. Oni pewnie jednak byli na kole podbiegunowym. Ale ich jest 7 osób na 3 wielkie samochody. My jesteśmy bardziej hardcorowi. Wyglądamy jak grupa hippisów- Sko jest łysym buddystą, Piotrowi herów mógły pozazdrościć niejeden. Ja ćwiczyłam jogę na kocu przed namiotem, bo mnie tak boli kręgosłup, że nie mogę się ruszyć. Trochę pomaga.
Zwiedzamy Helsinki. Fajne miasto, moglibyśmy tu żyć. Nie znjają tu chyba słowa "zaniedbane", wszystko jest uporządkowane, czyściutkie i przyjazne. Przy każdym chodniku jest ścieżka rowerowa. Finowie piknikują przy głównych ulicach. Przebijamy się przez pół miasta, bo oszczędzamy na parkometrze, po to by zaliczyć kolejny punkt na naszej kulinarnej mapie- kebab z renifera. Dostajemy go w hali targowej nad nabrzeżem. Pyszny. Najlepszy kebab jaki w życiu jedliśmy. Trochę drogi (10 euro), ale warto.
Jedziemy do Turku. Jestesmy trochę zmęczeni. Po drodze zatrzymaliśmy się w...sklepie meblowym przy autostradzie, gdzie jest miło i względnie tanio. Autostrada jest powalająca- szeroka, równa, z niezlicoznymi rozjazdami, a przy tym wykuta w skałach. W Turku obczajamy port, potem się trochę włoczymy. Ja zaglądam do muzeum- Aboa Vetus & Ars Nova. Budynek muzuem wybudowany został na odsłonietych fundamentach średniowiecznego miasta i tam jest jedna ekspozycja, a druga obejmuje wszelkie rodzaje art brut. Całkiem dziwna kombinacja, ale całość całkiem, całkiem.
Kiedy udało nam się znaleźć kemping oczywiście był za drogi (22 euro za namiot), ale jako, że to legalne w Finlandii zorbiliśmy się na dziko, pod jakimś nadmorskim magazynem czy zakładem. Jako że krążylismy po w pełni zagospodarowanej wyspie, mieliśmy problem ze znalezieniem miejsca- a to posesja, a to bułgarscy cyganie, a to mrówki. W końcu się udało, mimo usilnie pzreszkadzającego deszczu. Jeszcze nas tylko zaniepokoiła ochrona, która przyjechała sprawdzić budynek w nocy, ale potem spaliśmy spokojnie do 6, kiedy trzeba było wstawać na prom.