Rano zrobiliśmy sobie śniadanie ( i obiad od razu) w prawdziwej kuchni. Co tu jest, pośrodku niczego przy autstradzie, że tu takie pensjoanty?
Jedziemy do Zagrzebia. W stolicy śmigneliśmy tylko przez starówkę (XIX w) i pojechaliśmy na drugą, gorszą stronę rzeki do Muzuem Sztuki Współczesnej- wielkiego, nowoczesnego budynku z betonu i szkła, mającego ożywić zły brzeg. Muzuem fajne, poznaliśmy sztukę Chorwacką, ale puste. Ekspozycja kończy się dwoma zjeżdzalniami, gdzie można wykonać "artistic slide". Pan z kasy spytał się czy wrócimy jeszcze do Zagrzebia, a jak mu powiedzieliśmy, że nie, to się bardzo zasmutał i aż dał nam pzrewodnik, żebyśmy sobie zobaczyli co przegapiamy.
Ale my poszliśmy na drugą stonę drogi, do centurm handlowego, na małe zakupy spożywcze i objad, który był podwójnie dobry, bo i w przystępnej cenie. Kupiłam sobie buty za 9 kun (czyli jakieś 4 zł). Kombinowaliśmy jak konie, żeby nam kuny zostały do kolekcji monet. Troche z tym było nerwów i problemów ale udało się- mamy pamiątkowe kuny.
Ze stolicy Chorwacji szybko i gwałtownie znelżliśmy się w Słowenii- nie zdąrzyliśmy zatankować Chorwackiego, taniego paliwa, a tu nagle zostaliśmy wrzuceni w strefę euro i ceny zupełnie nie bałkańskie.
Słowenia okazała się zadziwiająco zachodnio- niemiecka. Stolica- Jubljana, jest mała, ale przyjazna i dostatnia. Kręciliśmy się trochę szukając zakwaterowania, ale cany nas powalały- 21 euro od osoby za łózko w 12 osobowym dormitorium. Sprawdzlaiśmy hostele i kemping aż osiedliśmy w schornisku młodzieżowym, za równie złą cenę, ale za to w pokoju dwoosobowym.
Wieczorem ruszyliśmy w Lubljanę- na most, który w narożach ma smoki, spacer starówką, piwo ( Union i Lasko- dwa słoweńskie piwa z jednego browaru) na tarasie widokowym na 12 piętrze, aż po niesamowite zagłębie klubów w starych koszarach wojskowych, gdzie podobnież skupia się cała kultura alterantywan miasta. Takie połączenie warszawskiego Konesera z Klubami z 11 Listopada i Dobrej. Nie oddawaliśmy się nocnemu szaleństwu długo, bo na drugi dzień śniadanie w schronisku do 9:30...Zjedliśmy jeszcze lokalny specjał- burek- czyli tłuste ciasto nadziewane słonym serem, i poszliśmy spać.