Rano, po śnidaniu i wczesnym wymeldowaniu ze schorniska, ruszylismy w Lubljanę na rowerach. Jeszcze raz pod smoki na moście, kolejką linowo-terenową na zamek, i jeszcze raz kluby przy Metelkovej, żeby porobić zdjęcia. zajechalismy też do ich miejskiego parku Tivioli, do fast foodu zwanego Hot Horse, gdzie jedynym podawanym mięsem jest konina. Zjedliśmy zatem solidnego horseburgera.
Tak posileni rusyzliśmy w kierunku Wenecji. Kiedy przekraczaliśmy granicę, nagle zmienił się krajobraz i roślinnośc. Choć nie ujechaliśmy 100 kilomtrów.od Lubljany, z iglastych lasów, roślinnośc zmieniła się na włoską. Z winiety znów zrobiły się bramki na autostradzie.
Do samej Wenecji wieżdża się długim mostem (na szczęscie bezpłatnym). Potem są wielopoziomowe, drogie parkingi. Podejżewaliśmy, że w samej Wenecji bedzie problem z parkowaniem, więc zostawiliśmy samochód na parkingu i przesiadliśmy się na ichneijsza komunikację miejską w postaci tramawu wodengo (równie drogiego). Tramwaj wodny zabrał nas Kanałem Grande w samo serce Wenecji przy San Marco. Myslałam, że to mit z tymi kanałami i gondoalmi, ale w Wenecji rzeczywiście nie ma innych dróg jak wodne, choć de facto pływa się tylko po Canale Grande. Usiedliśmy na odkrytych siedzeniach na dziobie, i totalnie oczarowani płyneliśmy dobre pół godziny. Mnóśtwo już widzieliśmy średniowiecznych starówek, barakowcyh kościołow, i trochę nas już nużą, ale Wenecja to coś absolutnie niepowtarzalnego.
Schodziliśmy Wenecję, spiesząc się do Sculoa Grande di san rocco, która miała być ostatnią otwartą rzeczą, ale jak tam dotarliśmy, już było zamknięte. W Wenecji są 2 rodzaje uliczek- wąskie na szerokośc rozłożonych ramion, ciemne, puste i klimatyczne; oraz takie o pół metra szersze- zatłoczone i pełne sklepików.
Ochłoneliśmy z pierwszego wrażenia i wrócilismy pod Wenecję na camping. W druga stornę podróż tramwajem wodnym już nie była przyjemna- tłoczno, duszno i długo. Też trochę drogi, ale nie aż tak jak sama Wenecja. Tam nawet oddychanie kosztuje- nic nie zrobiliśmy, a Eura w zastraszającej ilości uciekły z portfela.
A, i Wenecja rzeczywiście tonie.