Z rana pojechaliśmy oglądać Wersal, rezydencję Króla Słońce, która była tłoczna i rozczarowująca, ale za darmo ;). Prócz pałacu, Wersal to brzydka mieścina z niski blokami. Z tamtąd ruszyliśmy w stornę Belgii i Holandii. Francuzi zdrali z nas jeszcze euro za autostradę, ale opłaty się skończyły za ganicą.
Omineliśmy Brukselę, żeby dotrzeć do Antwerpii, miasta Rubensa. Tam, zmęczeni drogą i wyjątkowo niewysapni (mróz nas zbudził z samego rana) kręciliśmy się szukając kanjpy, która w rozsądnej cenie zaserwuje nam mule z frytkami. W końcu znaleźliśmy knajpę...hiszpańską, gdzie dostaliśmy gigantyczny kocioł świeżych muli. Bardzo dobre, ale zamówiliśmy za dużo i ostatnie mule wyszły nam trochę bokiem. Odbiliśmy sobie przynajmiej porażkę ślimakowo- żabią z Paryża.
Kiedy skońcyzlismy się stołoać było już późno, więć zakręsiliśmy się za noclegiem gdzieś pod Antwerpen. Trochę to zajęło, i było już całkiem pózno, kiedy kładliśmy się spać ubrani we wszystkie ciuchy jakie mieliśmy.