Rzeczywiście wstaliśmy przed muzezziem, czyli przed pierwszą poranną modlitwą muzułmanów, przed wschodem słońca. Zebraliśmy się z bólem i ruszyliśmy na l'aeroporto. Przez deszcz poszliśmy na postój grand taxi, które obiecywały nas zawieść na lotnisko za 100 drihamów, a tu nic- ani jednej taksówki. Zimno, pada, a tu stoimy i nie mamy pomysłu jak dojechać na samolot. Na szczęście po paru minutach udało nam się złapać taksówkę i bez problemu zdążyliśmy. Nasz kierowca musiał się nalatać, żeby nam wydać resztę z 200 dirhamów, które wyciągnęliśmy specjalnie po to by zapłacić za taksówkę. My zresztą tez nie mieliśmy pomysłu, co zrobić z resztą drihamów, bo kantory były zamknięte. Zjedliśmy śniadanie na lotniku (jogurty, ichniejszy chleb i banany) i ruszylismy w drogę.
Pierwszy samolot 7:30, pod Paryżem koło 12.